wtorek, 30 października 2012

Psycho Love - Rozdział 1

Witam ! ;) Chciałabym poinformować, iż będzie się tu pojawiać również moje opowiadanie o Skid Row ;D
Enjoy!



Otworzyłam oczy i nie bardzo mogłam zlokalizować miejsce swojego pobytu. Po jakiejś minucie rozbudziłam się na tyle, iż byłam już w stanie w miarę racjonalnie myśleć. Ewidentnie byłam w kogoś wtulona, a tajemniczy osobnik obejmował mnie szczelnie ramionami tak, że prawie nie mogłam się ruszyć. Podniosłam głowę na tyle, na ile pozwalała mi moja pozycja. No tak. Scotti. Uśmiechnęłam się pod nosem i położyłam głowę z powrotem na jego klatce piersiowej.

Stałam na środku jakiegoś placu na otwartej przestrzeni od 10 minut i rozglądałam się w poszukiwaniu Marii. Kazała mi tu przyjść, a nigdzie jej nie ma! Maria to moja przyjaciółka od zawsze. Jej chłopak ma z kumplami zespół. Z tego, co pamiętam nazywają się Skid Row i dziś grają koncert, właśnie na tym placu, na którym stoję. Moja przyjaciółka kazała mi tu przyjść, bo nie miałam okazji poznać jeszcze jej chłopaka i reszty. Więc uznała, że koncert jest idealną okazją. No świetnie. Nie miałam nic przeciwko, ale kurwa mogłaby się chociaż pokazać! 
Chyba wyglądałam jak jakaś sierota, bo pracownicy kręcący się i ustawiający sprzęt, dziwnie na mnie patrzyli kiedy mnie mijali. A pierdolcie się!
Westchnęłam ciężko i zrobiłam krok do przodu, żeby móc obserwować z bliższej odległości scenę. Miałam płonną nadzieję, że może tam ją zobaczę. Niestety ujrzałam tylko technicznych i jakiś dwóch chłopaków, którzy sprawdzali sprzęt. Za sobą usłyszałam jakieś głosy, ale zanim zdążyłam się obrócić poczułam jak ktoś skacze mi na plecy z dzikim piskiem, miażdżąc mnie przy okazji. Tym osobnikiem okazała się być Maria. Zlazła ze mnie, więc mogłam się obrócić w jej stronę. Gdy tylko to zrobiłam, ta od razu mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk.
- No kochana nareszcie jesteś! - powiedziała z ogromnym wyszczerzem.
- No heeej, to ja tu na Ciebie czekam od jakiś 10 minut! 
- Oj dobra no, moja wina. Whatever. Chooodź, poznasz Sebastiana i resztę - oznajmiła i zaczęła ciągnąć mnie za rękę w stronę sceny. Swoją drogą, jak się witałyśmy Skid Row zdążyli już na nią wyjść.
Poddałam się przyjaciółce i podreptałam za nią, a później dorównałam jej kroku. Kurcze, była taka szczęśliwa! Moja mała dziewczynka. Nie mogłam się na nią napatrzeć. Promieniała szczęściem.
Doszłyśmy pod scenę i Maria od razu pomachała do jakiegoś blondyna, który odwzajemnił jej gest z nie mniejszym uśmiechem. 
Zaczęłyśmy wdrapywać się na podest. Blondynce do pomocy od razu rzucił się wyżej wymieniony chłopak, a mi rękę podał jakiś brunet. No okej, fajnie. Chwyciłam jego dłoń i po chwili stałam na scenie. Maria właśnie całowała się z... Sebastianem? No chyba tak miał na imię. Stałam trochę zakłopotana i uśmiechałam się do chłopaka, który pomógł mi tu wejść. Odwzajemniał uśmiechy, jednak żadne z nas się nie odzywało. W końcu moja przyjaciółka oderwała się od wokalisty i pociągnęła go w moją stronę. Przy okazji podeszli też inni. Czułam się w centrum zainteresowania. To przyjemnie połechtało moje ego.
- Ivy to jest Sebastian, Sebastian to jest Ivy. - podaliśmy sobie ręce. O Matko Bosko, jaki on wysoki! W ogóle wszyscy byli jacyś tacy wielcy. Z moim niecałymi 170 cm wzrostu czułam się malutka. Maria też była ode mnie wyższa. Miała 175 cm. 
- Miło mi Cię w końcu poznać. A to jest Rachel, Snake, Scotti (to on mi pomógł tu wleźć) i Rob - przedstawił wszystkich Sebastian, a ja starałam się spamiętać imiona. Jedyne co mogę teraz stwierdzić to, że są przystojni. I Rachel ma fajny kolczyk. I gra na basie. Jak ja. Dobra, nieważne. 
- Mi również. - powiedziałam i zaczęłam chyba nachalnie gapić się na przewieszony u Bolana bas, zagryzając wargę. 
- Grasz? - zapytał uśmiechając się i unosząc jedną brew.
- A no gram. (...)

(...) Stałam z Marią w pierwszym rzędzie. Za chwilę miał się zacząć koncert Skid Row. Poznałam ich 3 godziny temu i w tym czasie zdążyliśmy się świetnie zapoznać. Nawet pokazałam im próbki moich umiejętności gry na basie, ale to raczej mało istotny fakt. Whatever. 

- I co myślisz? - zapytała blondynka wpatrując się we mnie pytającym wzrokiem.
- Całkiem spoko, chyba się zaprzyjaźnimy. - uśmiechnęłam się.
- Uff, jak dobrze. Ale w sumie nie było innej możliwości. - zaśmiałyśmy się i kiwnęłam jej przytakująco głową. 
W końcu na scenę wyszli chłopcy i koncert się zaczął. A raczej istne szaleństwo! Co to kurwa było! W sumie nie znałam wcześniej ich piosenek,, ale był to jeden z najlepszych koncertów rockowych na jakich byłam! Darłyśmy się z Marią, skakałyśmy i podziwiałyśmy. A było co! Jednak moją uwagę i tak w największym stopniu przykuwał Scotti. Czemu? A nie wiem. Wymiatał na tej gitarze. W ogóle energia i charyzma jaka od nich płynęła powaliła mnie na kolana! 
Po skończonym koncercie udałyśmy się z przyjaciółką do takiej jakby garderoby. 
- I jak się podobało? - zapytał Baz i od razu dostał odpowiedź od swojej dziewczyny w postaci namiętnego całusa. Wywróciliśmy wszyscy oczami i zaczęliśmy się śmiać. Para pokazała nam tylko fucka, co wywołało jeszcze głośniejszy wybuch z naszej strony. W końcu się od siebie odkleili i Snake zadał pytanie, na które chyba wszyscy czekaliśmy.
- To co? Impreza?! (...)

Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. Pamiętam tą imprezę. Na tyle na ile jest to możliwe oczywiście. Ale wiadomo, że najlepiej poznaję się człowieka po spożyciu dużej ilości alkoholu. No to się poznaliśmy. I tak nasza przyjaźń trwa już od 4 miesięcy. Maria nadal jest z Sebastianem i są zajebistą parą, Bolan to mój kompan od gry na basie, Rob to moje słoneczko, z którym się zawsze wydurniam, Snake to koleś, któremu mogę wszystko powiedzieć, a Scotti to chłopak chyba najbliższy mi z nich wszystkich. Popatrzyłam jeszcze po wszystkich. Baz leżał z głową na kolanach śpiącej na siedząco blondynki na kanapie na przeciwko mnie, Bolan spał w fotelu z otwartymi ustami po mojej lewej, Snake na podłodze, a Rob w fotelu po prawej. A ja z Hillem na kanapie. Tak w ogóle to przypomniało mi się, że miał mnie uczyć grać na elektryku. Muszę mu o tym przypomnieć. Ale to później. Teraz wracam do krainy Morfeusza.


piątek, 26 października 2012

Dead Flowers - Rozdział 2

Obudziłam się, nawet nie wiem, o której godzinie. Chyba było już dosyć późno, może południe, bo słońce już nieźle świeciło w oczy. Zmarszczyłam czoło i zasłoniłam oczy ręką. Podniosłam się na łokciu do pozycji siedzącej i to raczej nie był najlepszy pomysł. Momentalnie poczułam silny ból głowy. I suchość w gardle. Witaj kacu, nieodłączny towarzyszu. Nie zwracając zbyt dużej uwagi na dolegliwości rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zauważyłam jednak jedynie Stevena leżącego w otwartych drzwiach łazienki. Zmarszczyłam czoło na ten widok i pokręciłam głową z uśmiechem. Nagle poczułam, że coś się rusza w okolicach mojej klatki piersiowej. Skierowałam tam swój wzrok i zobaczyłam Izzy'ego śpiącego z głową na moim brzuchu. Reszty nie było. Położyłam głowę z powrotem na kanapę, na której spałam i chętnie poleżałabym tam dłużej niż tą minutę, gdyby nie to, że poczułam burczenie. Zaśmiałam się pod nosem i próbowałam uwolnić się od Isbella. Nie szło mi to zbyt sprawnie, bo nie chciałam go budzić, ale w końcu udało mi się bezszelestnie i delikatnie zastąpić moje ciało poduszką. Rytmiczny zamlaskał jedynie słodko i przytulił się do miękkiego przedmiotu. Rozczulił mnie ten widok. Ale byłam głodna. Skierowałam się do kuchni i otworzyłam lodówkę. Światełko. Szkoda, że tylko ono. Zgarnęłam, więc butelkę wody z blatu i duszkiem wypiłam całą zawartość. Wyrzuciłam plastik do kosza i stwierdziłam, że chyba pójdę na zakupy, bo coś wypadałoby zjeść. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Zdawałam sobie sprawę, że raczej nie wyglądam zbyt korzystnie po całonocnej imprezie, ale miałam to gdzieś. Byłam głodna i nie obchodziło mnie, czy wyglądam pięknie, czy koszmarnie. Wyszłam z domu i ruszyłam ulicą do najbliższego sklepu. Przez ten miesiąc pobytu w Los Angeles poznałam już dosyć miasto, więc nie miałam problemu ze znalezieniem go. Weszłam, grzecznie mówiąc 'dzień dobry'. Sprzedawczyni odpowiedziała na moje przywitanie, ale trochę dziwnie na mnie patrzyła. To chyba przez to, że nie wyglądałam najświeżej. Wzruszyłam tylko ramionami i zaczęłam pakować do koszyka jakiś chleb, masło, coś do zrobienia kanapek. Podeszłam do kasy i zapłaciłam kupując jeszcze paczkę czerwonych Marlboro. Zasmakowały mi, jak wczoraj je paliłam u chłopaków. Wyszłam i wolnym krokiem skierowałam się do HellHouse. Przyspieszyłam jednak trochę, gdy usłyszałam jak burczy mi w brzuchu. Po 3 minutach byłam już u chłopaków. Nadal żaden z nich się nie obudził. Przynajmniej na to wyglądało, bo nie było nikogo, a Stevie i Izzy leżeli tak jak ich zostawiłam. Niewiele myśląc poszłam do kuchni. Weszłam do pomieszczenia i stanęłam w drzwiach. Szczerze mówiąc, to bałam się ruszyć dalej. Axl znajdujący się w kuchni otwierał i zamykał szafki z głośnym hukiem. Chyba czegoś szukał. Po jakiś 30 sekundach zauważył mnie i od razu skierował swój wzrok na moją dłoń, w której trzymałam siatkę z zakupami. Stwierdziłam, że nie będę tak stać jak jakiś kołek wbity w ziemię, więc wyminęłam Rudzielca i położyłam sprawunki na blacie. Zaczęłam je wypakowywać i zwróciłam oczy na towarzysza.
- Coś się stało? - zapytałam wyciągając deskę do krojenia i nóż.
- Jestem głodny i pić mi się chcę, a w tym domu jak zawsze nic nie ma! - krzyknął, po czym obydwoje lekko się skrzywiliśmy. Kac.
Wywróciłam oczami i podałam mu butelkę z wodą stojącą na stole obok mnie. Jego mina: bezcenna. 
- A śniadanie za chwilę będzie - tylko to powiedziałam, a jego już nie było. No tak, najlepiej przyjść na gotowe. Westchnęłam i zabrałam się za robienie kanapek. Chwila moment i były gotowe. Nastawiłam wodę na kawę tudzież herbatę i stwierdziłam, że obudzę chłopaków. Koniec opierdalania. 
Na pierwszy ogień poszedł Izzy. Podeszłam do niego cicho i zaczęłam delikatnie głaskać go po policzku.  Rytmiczny zmarszczył jedynie nos i obrócił się w druga stronę. Zaśmiałam się pod nosem i zaczęłam nim potrząsać, mówiąc: "Izzy obudź się! Śniadanie!". Chyba był głodny, bo jak to usłyszał, zerwał się natychmiast i zleciał z kanapy. Wybuchnęłam głośnym śmiechem. Przymknęłam się dopiero, jak lekko zdzielił mnie w łeb. Pokazałam mu jedynie język i podniosłam dupę z klęczek. Skierowałam się do Stevena. Słodko spał, ale cóż, ja nie znam litości, haha. Jako, że leżał w drzwiach łazienki wpadłam na szatański pomysł. Wzięłam miskę z dolnej szafki, której swoją drogą drzwiczki ledwo się trzymały, i nalałam do środka lodowatej wody. Następnie nachyliłam się nad Popcornem i z wyszczerzem na ryju wylałam całą zawartość miski na głowę perkusisty. Chłopak zerwał się do pionu z głośnym "aaaa! powódź! Kryć się". Skapnął się, co naprawdę miało miejsce, kiedy spojrzał na mnie i usłyszał mój wybuch śmiechu. Stevie dotknął swoich włosów, z których teraz skapywała woda na niezbyt czystą podłogę, z żałosną miną. Zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać i wtedy napotkałam jego wzrok. Raczej nie wróżył nic dobrego, więc z piskiem rzuciłam się do ucieczki. A on oczywiście za mną. Zaczęliśmy się gonić, a raczej on mnie, po całym pokoju. W pewnym momencie obróciłam się, aby zobaczyć, jak Adler jest daleko ode mnie i na kogoś wpadłam. Odbiłam się od klatki piersiowej tajemniczego osobnika, jednak szybko zostałam złapana w silne ramiona. Podniosłam wzrok do góry i zobaczyłam pełne usta wyginające się w uśmiechu i błyszczące oczy. Speszyłam się trochę i spuściłam wzrok. Slash zaśmiał się jedynie i wypuścił mnie z uścisku. Nic nie mówiąc weszliśmy równocześnie do pomieszczenia, gdzie już wszyscy byli i zżerali nasze kanapki! Rzuciliśmy się na jedzenie, żeby nam wszystkiego nie zjedli i usiedliśmy na krzesłach. Chłopakom się buzie nie zamykały, jednak mnie męczył kac i nie chciało mi się gadać,więc tylko się przysłuchiwałam. Mówili o jakiś koncertach czy czymś takim. Grunt, że jest niedziela i nie muszę dzisiaj iść do pracy, bo raczej pewne jest, iż nie byłabym w stanie. 
Skończyłam posiłek i zaczęłam zbierać się do wyjścia. 
- A Ty dokąd? - zapytał Duffy, gdy zaczęłam się zbierać.
- No jak to? Do domu. Nie będę Wam cały czas siedzieć na głowie, a poza tym chcę się odświeżyć i przebrać - powiedziałam i wyszłam z kuchni.

Byłam już kilka metrów od HellHouse, gdy usłyszałam...
- Debbie, czekaj! - odwróciłam się i zobaczyłam... Axla? Szedł szybkim krokiem w moją stronę. No to przystanęłam, żeby się biedak już tak nie męczył. Doszedł do mnie i wyciągnął w moją stronę paczkę z papierosami. A no, chętnie. Podpalił nasze fajki i ruszyliśmy w drogę do mojego domu. Nie odzywaliśmy się, bo w sumie nie wiedziałam, co powiedzieć, a on jakoś też się nie kwapił do rozpoczęcia rozmowy. W końcu nie wytrzymałam.
- Czemu szedłeś za mną i odprowadzasz mnie do domu?  zapytałam przerywając ciszę i podniosłam jedną brew.
Rudy wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, lecz jednak przemówił. Już myślałam, że mu mowę odebrało.
- Bo wczoraj w sumie trochę głupio wyszło i chciałem Cię... no.. przeprosić - chyba z trudem mu to przyszło. Teraz szłam już z dwoma podniesionymi brwiami i patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

Axl:
Uff, no w końcu to powiedziałem. Mała wydawała się być spoko, więc nie chciałem żadnych niesnasek między nami.
- Nie chcę żebyś mnie odbierała, jako jakiegoś dziwkarza, który chcę tylko zaliczyć kolejne dziewczyny. Może i tak jest, ale jeśli chodzi o Ciebie, obiecuję, że nigdy nie zrobię nic bez twojej woli. - na jej ślicznej twarzy pojawił się lekki uśmiech. No to tez się uśmiechnąłem. Chyba już jest między nami w porządku. 
- Dobra nie ma sprawy, ale wiesz... trochę się przestraszyłam wczoraj. To było takie... no nie wiem. Ten Twój nagły wybuch... - wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć dalej, bo poruszała ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. 
- ..był chory? - dokończyłem za nią, a widząc delikatne, prawie niezauważalne skinienie głowy, kontynuowałem - Ehh... Bo w sumie prawda jest taka, że jestem chory. I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego Ci to mówię. W końcu znamy się jeden dzień, ale czuję, że mogę Ci zaufać. 
- Wiesz Axl... Naprawdę nie musisz mi tego mówić. Rozumiem, że nie jest to dla Ciebie łatwy temat...
- Tylko, że właśnie problem w tym, iż muszę się komuś wygadać. A wiesz jakie są chłopaki. - serio czułem, że jej mogę o tym powiedzieć, a ona mnie nie wyśmieje. Pierdolone uczucie. A zarazem takie... fajne? Rose, do kurwy nędzy, pozbieraj się! Świetnie. Chyba mam mały kryzys. 
- No okej, jeśli tego potrzebujesz. Jesteśmy już na miejscu, więc zapraszam. 

Debbie:
Dobra. To było dziwne. No, bo w końcu niecodziennie facet, który poprzedniego dnia chciał mnie przelecieć, a potem mnie zjechał, przeprasza i na dodatek chcę się zwierzyć. Czułam się co najmniej nieswojo. Ale wokalista wyglądał jak kupka nieszczęścia, więc postanowiłam, że go tak nie zostawię. Nie, żebym miała w dupie jego problemy czy coś. Też chciałam się z nim zaprzyjaźnić. Wydawał się wartościowym człowiekiem. Trochę popierdolonym i z problemami, ale kto ich nie ma?
Otworzyłam, więc drzwi i zaprosiłam go do mieszkania. 
- Axl? - zagaiłam, żeby mieć pewność, że mnie usłyszy, bo wodził nieobecnym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Tak? - spojrzał na mnie. Wydawał się taki... nieśmiały.
- Mógłbyś poczekać na mnie? Tylko się trochę ogarnę i przebiorę - pokiwał twierdząco głową, to zostawiłam go samego i udałam się do mojego pokoju. Wzięłam byle jakie rzeczy z szafy i pognałam do łazienki. Prysznic w ultra szybkim tempie. Nie chciałam go zostawiać długo samego. Przebrałam się w szorty i za dużą koszulkę z logiem Pearl Jam. Włosy związałam w kitkę. 
Weszłam do salonu i zobaczyłam go siedzącego na kanapie. Wpatrywał się w swoje dłonie. Zajęłam miejsce obok niego.
- Napijesz się czegoś? - zapytałam, chcąc trochę rozładować atmosferę, jednak Axl zaprzeczył. Pokiwałam głową, że rozumiem i czekałam, aż się odezwie. Zrobił to po jakiejś minucie.
- Wiesz... Nie, nie wiesz... W każdym bądź razie mam problemy. Noszą one nazwę psychoza maniakalno - depresyjna. Cholerstwo jest wynikiem traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Mój ojciec... - tu przerwał na chwilę i zaczerpnął powietrza - ...gwałcił mnie i bił, jak byłem dzieckiem. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Chodziłem do wielu specjalistów, aż któryś postawił diagnozę. Dostałem leki, po których czułem się senny i otumaniony. Nie miałem żadnej chęci do życia. No to je odstawiłem. Nie biorę ich już od roku. - kontynuował swój monolog, a ja siedziałam cicho i patrzyłam na niego coraz bardziej go rozumiejąc. - Dlatego czasami zachowuję się tak jak wczoraj. Mam napady agresji i furii. Przez moją chorobę rozpadły się wszystkie moje związki. No to stwierdziłem, że prościej będzie bawić się dziewczynami i wykorzystywać je tylko na jedną noc, a później mówić, żeby spierdalały. Tak jest po prostu łatwiej, rozumiesz? - nie wiem, czy rozumiałam, ale przytaknęłam. - Nie muszę się angażować emocjonalnie i starać się kontrolować. To taka bezpieczna opcja. Która nie zawsze się sprawdza, bo popadam ze skrajności w skrajność. Raz jestem zadowolony, a czasem mam ochotę wszystko rozwalić tylko dlatego, że nie mam nikogo na stałe. 
Siedziałam jak skamieniała i patrzyłam na niego. Teraz już rozumiałam więcej i mogłam chociaż w pewnym stopniu go zrozumieć. Chłopak na prawdę wiele przeszedł. A ja? Zawsze miałam szczęśliwe dzieciństwo, kochających rodziców i nigdy niczego mi nie brakowało. 
- Przykro mi - powiedziałam prawie niedosłyszalnie. jednak on usłyszał, bo uśmiechnął się lekko.
- Chciałem, żebyś o tym wiedziała. Teraz pewnie uważasz mnie za wariata. - już wstawał, kiedy chwyciłam go za nadgarstek.
- Wcale tak nie jest! Cieszę się, że opowiedziałeś mi o wszystkim, naprawdę. I dziękuję za zaufanie. To dla mnie ważne. Posłuchaj - spojrzałam mu prosto w te zielone oczy. - Znam Cię od wczoraj, a wydaję mi się, jakbym Cię znała kilka lat. I wierz mi, iż nie mam zamiaru Cię potępiać, a chcę pomóc. Pamiętaj, że zawsze możesz się do mnie zwrócić w każdej sprawie.
Naprawdę chciałam się z nim zaprzyjaźnić. Dzisiaj poznałam go z zupełnie innej strony. Widać miał też to drugie, cieplejsze oblicze. 
- Milo mi to słyszeć. W każdym razie ja już pójdę. Wpadnij dziś do Roxy, gramy tam koncert. - podniósł się z kanapy, na której siedzieliśmy i skierował się do drzwi. 
- Trzymaj się, Mała. I mam prośbę, niech ta rozmowa pozostanie między nami, dobrze? - poprosił trzymając dłoń na klamce.
- Jasne. I oczywiście wpadnę. Do zobaczenia, Axl. - odpowiedziałam i zostałam sama w mieszkaniu z własnymi myślami. 
Siedziałam na kanapie i zaczęłam rozmyślać. Nie za bardzo wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. W głowie miałam totalny chaos. Jednak jedno jest pewne: między mną, a Axlem wytworzyło się coś, co jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Przyjaźń i zaufanie.



No i jest rozdział 2 ;) Nie wiem, co o nim myśleć, więc ocenę pozostawiam Wam.
 Aha! No i mam pytanie: kogoś informować o nowych rozdziałach? ;P
I zupełnie nie wiem, co to są za pierdolone paski, które się pojawiły ;/ Przepraszam za to!


sobota, 20 października 2012

Dead Flowers - Rozdział 1

Na wstępie chciałabym podziękować za komentarze ;) Dobre słowa nie są złe, a krytyka też zawsze w cenie xD
Dodaję rozdział teraz, bo miałam już go wcześniej napisanego, jednak nie wiem, jak to będzie wyglądało później. Jestem w drugiej liceum i niestety, ale trzeba dosyć mocno zapieprzać. Postaram się dodawać w miarę często, ale to zależy ile czasu będę miała. No to tyle ode mnie! ;)
Enjoy!



...przystojnego bruneta z gitarą. Uśmiechnęłam się do niego, a on dosyć niepewnie odwzajemnił gest.
- Wygląda na to, że nie, ale jakoś nigdy wcześniej Cię tu nie spotkałam. - odpowiedziałam i wskazałam mu miejsce obok siebie dając do zrozumienia, aby usiadł.
- Zazwyczaj przychodzę tu nocą, a dzisiaj wyjątkowo jestem tak wcześnie. - wykonał moje polecenie.
Pokiwałam głową, że rozumiem i podsunęłam mu butelkę z Nightarin'em. Przecież nie będę pić sama. To pierwszy krok do alkoholizmu. Podobno. Ochoczo, a jakże, chwycił za butelkę i wziął potężnego łyka. Skwitowałam to uśmiechem.
- Deborah - oznajmiłam wyciągając dłoń w jego kierunku. Coś czuję, że się polubimy.
- Izzy - odpowiedział ściskając moją wyciągniętą kończynę.
- Grasz? - inteligentne pytanie nie ma co. Nie, przyszedł tu z gitarą, żeby sobie na nią popatrzeć. No, ale trzeba było jakoś rozpocząć rozmowę.
- Tak, nawet mamy z kumplami zespół. - no to to już mnie w ogóle zainteresowało.
- O, to fajnie, a jak się nazywacie?
- Guns n' Roses. Słyszałaś może? Niedawno wydaliśmy debiutancki album. - odwrócił głowę w moją stronę.
- Nie niestety nie. Jestem tu od niedawna, a w Polsce nie jesteście jeszcze popularni.
- W Polsce? - zapytał marszcząc czoło.
- No tak. Stamtąd pochodzę. Mieszkam tu dopiero od trzech tygodni... - i tak rozpoczęłam opowiadanie mojej historii. Kiedy skończyłam zauważyłam, że Izzy patrzy na mnie uważnie i lekko się uśmiecha.
- Co? - zapytałam śmiejąc się.
- Nic - odpowiedział, ale nie przerwał czynności. Poczułam się trochę dziwnie, więc szybko zaproponowałam, żeby teraz on powiedział mi coś o sobie.
- Nazywam się Izzy Stradlin, chociaż nie są to moje prawdziwe dane. Na prawdę nazywam się Jeffrey Isbell i jestem gitarzystą rytmicznym w zespole Guns n' Roses. Nienawidzę mówić o sobie, bo jeżeli będziesz chciała to poznasz mnie bliżej. Jeśli nie, nie będę tracił czasu na gadanie. - pokiwałam głową ze zrozumieniem.  Zapadła niezręczna cisza. Po jakiś dwóch minutach mój nowo poznany znajomy chwycił za gitarę leżącą obok niego i zaczął grać. Chwila, chwila! Ja znam tą piosenkę! To 'Dream On' Aerosmith. Uwielbiam ją. Jest magiczna.
- Every time that I look in the mirror... - zaczął śpiewać Izzy. Muszę przyznać, że wmurowało mnie w tą trawę, na której siedziałam. Śpiewał niesamowicie! Aż miałam ciarki. Ale szybko dołączyłam do niego i śpiewaliśmy razem. Może jakoś mi to super nie szło, ale co tam. Liczy się zabawa, nie? Później było jeszcze kilka piosenek Zeppelinów, Aerosmith i Rolling Stonesów. Nawet zagrał mi jedną piosenkę jego zespołu, ale nie wiem jak się nazywała. Jednak była tak piękna i chwytająca za serce, że się wzruszyłam. Ja! Osoba uchodząca za twardą. Pogadaliśmy jeszcze trochę, ale zrobiło się już dosyć późno, więc pożegnałam się z nim i wróciłam do domu. Jutro trzeba iść do pracy.

Izzy:

Wyszedłem z domu w kiepskim nastroju. Axl znowu miał swoje fochy, a mi się już na prawdę nie chcę tego słuchać. Slash miał to gdzieś i pił Danielsa, Steven ćpał, a Duff gdzieś się ulotnił. Wziąłem więc tylko gitarę i tyle mnie widzieli. Postanowiłem udać się w moje ulubione miejsce, czyli wzgórze z napisem 'HOLLYWOOD'. Tam zawsze było tak cicho i spokojnie. A tu niespodzianka! Przychodzę a na trawie siedzi jakieś dziewczę. Ale ma butelkę Nigthraina, więc chyba jest spoko. Taki mój tok myślenia. Ooo uśmiecha się. Ładna i ma ładny uśmiech. A ja chyba stoję jak takie cielę. Więc też się uśmiechnąłem. A raczej starałem, ale chyba wyszedł mi jakiś grymas. Jak zawsze, Stradlin, jak zawsze. Pokazuje mi ręką, żebym usiadł. Chyba, aż tak złego pierwszego wrażenia nie było. Zajmuje miejsce po jej prawej stronie. Na początek nic nie znacząca gadka-szmatka. Ale dziewczyna wydaje się fajna. I wyciąga w moją stronę butelkę z winem. No, bejbe, już Cię lubię. I znowu zaczynamy jakąś tam rozmowę, którą kończę trochę nieprzyjemnym tekstem. Aby zatrzeć złe wrażenie, sięgam po mojego akustyka i zaczynam grać i śpiewać 'Dream On'. Po chwili i ona się dołącza. Robi się sympatycznie. No to gram jeszcze kilka innych piosenek. Zagrałem nawet nasz kawałek. "Don't Cry". Chyba trochę ją ruszyło. Nagle ona wyjeżdża z tekstem, że musi już iść. Ej, no! Było fajnie! Ale mówi, że jutro idzie do pracy. No trudno. Ale zostawia mi butelkę. Chociaż coś.
- Będziesz tu jutro? O tej samej porze? - zapytałem chyba z zbyt dużą nadzieją w głosie.  Ale kurwa no! Polubiłem ją i to bardzo. Żeby nie było! Nie mam zamiaru jej przelecieć! Choć pewnie byłoby miło. Ale mam wobec niej czysto przyjacielskie zamiary.
- Okej, będę - mówi i oddala się coraz bardziej, aż totalnie znika mi z oczu. Posiedziałem jeszcze trochę i podniosłem swój zajebisty tyłek z ziemi. Czas wrócić do tej bandy idiotów.
 
 
***
 
 
Deborah:
 
Minął już tydzień odkąd znam Izzy'ego. Spotykamy się codziennie w tym samym miejscu i o tej samej porze. Zaprzyjaźniliśmy się. Albo nawet więcej. Traktujemy się jak rodzeństwo. Jest dla mnie jak starszy brat, którego nigdy nie miałam, a zawsze chciałam mieć. 
Dzisiaj siedzę już tu od 20 minut, a jego nie ma i nie ma. To dosyć dziwne. Czyżby znowu jakaś laska? Albo próba? Co ciekawe nie poznałam jeszcze jego kumpli z zespołu. Moje rozmyślania przerwał słodki buziak w policzek.
- Cześć Debbie - powiedział i zajął miejsce obok mnie. 
- Cześć Isbell - zaśmiałam się. Wiedziałam, jak nie lubi, gdy ktoś się tak do niego zwraca. Ale ja mogę. Ha Bitches! - Co tak długo? Już chciałam sobie iść. Nie myśl, że jesteś jedyną rozrywką w tym moim nędznym życiu. - odpaliłam cienkiego Routa. No w sumie to trochę był. Przyjaciółek to ja nie miałam. I nawet nie wiem czemu. Chyba po prostu ich nie szukałam. 
- Przepraszam Milady. - pstryknął mnie w nos, na co lekko go zmarszczyłam - Ale chłopaki zaczęli mnie wypytywać, dokąd tak chodzę i w ogóle i powiedziałem im o Tobie. A jak już zacząłem to te wiecznie niedopieszczone samce nie chciały mnie już wypuścić dopóki im o Tobie nie opowiem - na te słowa zaczęłam się śmiać. 
- No tak - sam nie mógł opanować śmiechu.
- Powiedzmy, że Ci wierzę - szturchnęłam go w ramię i zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej, kiedy zmarszczył czoło z grymasem na twarzy.
- Czekaj kurwa, bo Ci nie powiedziałem najważniejszego! - no to się zamknęłam, ale z trudem powstrzymywałam śmiech.
- Jak im skończyłem o Tobie opowiadać to stwierdzili, że muszą Cię poznać, więc zapraszam Cię dzisiaj do nas. - oznajmił rozkładając szeroko ręce. W sumie sama bardzo chętnie ich poznam.
- Okej. O której? - zapytałam i zaciągnęłam się papierosem.
- No tak w sumie to za chwilę - odpowiedział z gigantycznym uśmiechem. Od kiedy on się tyle uśmiecha? Spojrzałam na niego dość podejrzliwym wzrokiem, ale nic nie powiedziałam. Ale zaraz zaraz! Za chwilę? Że co kurwa?!
- Jak to za chwilę? Pojebało Cię?! Ja się przecież muszę przygotować! - zgasiłam niedopałek i wstałam. - No co się tak gapisz? Wstawaj! Idziemy!
- Ale gdzie? - Ja pierdolę, jakie to nierozumne. Wywróciłam oczami i zaczęłam tłumaczyć jak krowie na rowie.
- Do mnie. Za chwilę mamy być u Was, a ja muszę się przygotować, a że nie znam adresu to idziesz ze mną do mnie. Proste i logiczne. Ruszaj dupę! - nie patrząc na niego zaczęłam już iść. Usłyszałam tylko jak ciężko westchnął, ale już po chwili był obok mnie.
- A! Nie mówiłam Ci! Złożyłam papiery na studia. Za dwa tygodnie ma przyjść odpowiedź. 
- No brawo. Ale podziwiam, że Ci się chcę.
- Coś trzeba w życiu robić. A mam marne szansę na zostanie gwiazdą rocka - zaśmiałam się.
Dalsza droga do mojego mieszkania przebiegła nam w spokojnej atmosferze.
- No jesteśmy. - powiedziałam, gdy staliśmy już pod drzwiami mojego lokum. Otworzyłam i pierwsza weszłam. Wiedziałam, że Jeff jest osobą, która będzie się czuć jak u siebie, więc oszczędziłam sobie tych oklepanych słów.
- Poczekaj tu na mnie chwilkę - powiedziałam tylko i zniknęłam za drzwiami sypialni. Otworzyłam szafę i zaczęłam się zastanawiać co założyć. Po jakiś dziesięciu minutach wyrzucania i przebierania wybrałam jeansowe, poszarpane szorty, szarą koszulkę z logo The Beatles odkrywającą brzuch i czarne trampki. Włosy rozpuszczone, zrobiłam jedynie trochę mocniejszy makijaż. Wyszłam do Izzy'ego i zobaczyłam go rozwalonego na kanapie. Zmierzył mnie wzrokiem na co wywróciłam oczętami.
- Możemy iść - oznajmiłam i wzięłam klucze. Podreptał za mną i udaliśmy się w stronę, jak to nazywał, HellHouse. 
 
Po 15 minutach powiedział, że jesteśmy na miejscu. No to teraz już rozumiem dlaczego HellHouse. Syf, bród i ubóstwo. Na zewnątrz pełno pustych butelek, puszek i jakiś śmieci. Ledwo stojąca ławeczka i ogólnie nieciekawy budynek. 
- To jeszcze nic. Poczekaj co zobaczysz w środku. 
- Mam się kurwa bać? - zapytałam z uniesionymi brwiami.
- Ja tylko ostrzegam - podniósł ręce w poddańczym geście.
- Nie takie rzeczy się widziało. Chodź! - pociągnęłam go za rękaw koszulki z Rolling Stonesami i poszliśmy.
Kiedy przekroczyliśmy próg poczułam dłoń Isbella na moim pasie. Ze co kurwa? Spojrzałam na niego, a ten tylko się uśmiechnął. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Znowu śmieci. Ale nowość. Teraz byliśmy chyba w salonie. A przynajmniej głównym pokoju. Gitary, wzmacniacze. Az mi się oczy zaświeciły jak zobaczyłam cudowny, czarny bas. Podczas pracy w sklepie najbardziej lubiłam grać właśnie na tym instrumencie. Niestety nie stać mnie było na własny. Rozejrzałam się bardziej. Moją uwagę przykuł Mulat siedzący na jednej z kanap. Zaraz jednak podeszła do niego cycata blondynka, usiadła na nim okrakiem i zaczęli się ostro całować. Cały czas czułam czyiś wzrok na sobie, więc odwróciłam się w tamtą stronę. Jakaś wiewióra pieprzyła mnie wzrokiem. Przeniosłam wzrok na osobę obok niego. Blondyn z kręconymi włosami uśmiechający się tak, że myślałam, że mu zaraz rozerwie policzki. Sama się wyszczerzyłam. A za chwilę przede mną przeszedł łokieć. Nie, łokcie nie chodzą. Podniosłam wzrok wyżej i zobaczyłam przystojnego blondyna. Ale wysokiego w chuj! Miał chyba z dwa metry!
- To jest Debbie - powiedział Izzy mocniej obejmując mnie w pasie. Nie pozwalaj sobie Isbell.
- Ten co przed chwilą przyszedł to Duff, ten rudy to Axl, wyszczerzony to Steven tudzież Popcorn, a ten z laską to Slash. A ona to Judy, jego dziewczyna.
Przywitałam się ze wszystkimi i zajęłam miejsce pomiędzy Axlem, a Stevenem. Izzy się ulotnił, a ja zaczęłam się rozglądać. Mój wzrok zatrzymał się na Slashu. Blondyna akurat przeszła z pocałunkami na jego szyję odkrywając trochę tą burzę włosów. Mulat zauważył mój wzrok i uśmiechnął się. Odwzajemniłam gest. Po chwili na stole pojawiły się butelki. Dużo butelek. Jack Daniels, wódka, Nightrain, Tunderbird. Chwyciłam szybko za butelkę Danielsa. Napój Bogów. Impreza zaczęła się rozkręcać. Steven cały czas zabawiał mnie jakimiś żartami, albo ciekawymi historyjkami, z których śmiałam się tak, że prawie spadałam z kanapy. Axl próbował wyrwać mnie na jakieś tanie teksty, ale olewałam go. Jak chce mnie mieć to niech się trochę bardziej postara. Wypiłam już całą butelkę, gdy zobaczyłam woreczek w dłoni Izzy'ego. Czy to kokaina? Nie był to mój pierwszy kontakt z narkotykami, jednak nie przepadałam za nimi. Ale jak się bawić to się bawić. Drzwi wyjebać, okno wstawić. Steven już chyba coś wziął kiedy poszedł do kibla, bo jak na moje oko za bardzo był pobudzony, Duff siedział z butelką i zabawiał mnie rozmową, Axl też miał w czubie i coraz bardziej się do mnie przystawiał. Slash na chwilę zniknął mi z oczu razem ze swoją dziewczyną. Pewnie udali się gdzieś w wiadomym celu. Swoją drogą chyba mnie nie polubiła, bo patrzyła na mnie krzywo i traktowała z góry. Wredna dziwka.  Izzy siedział na przeciwko mnie i rozmawiał razem z nami. Chłopaki rozdali między sobą narkotyk i zobaczyłam ten niepewny wzrok Jeffa, kiedy spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się tylko i wyciągnęłam rękę.
- Ty nie dostaniesz - powiedział brunet i odsunął woreczek.
- Nie pierdol tylko dawaj! - oznajmiłam zdecydowanym tonem i wyrwałam mu kokainę. Rozsypałam proszek na stole i wciągnęłam swoją porcję, chłopaki zrobili to samo. Oparłam się o oparcie i przymknęłam oczy. Przyjemnie. W pokoju rozbrzmiało właśnie "Touch Me" Doorsów. Po chwili poczułam dłoń na kolanie przemieszczającą się wyżej. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam, że to ręka Axla. W moim organizmie krążył Jack Daniels i kokaina, więc nie kontrolowałam zbytnio siebie. Jak nikt w tym momencie. Było przyjemnie, więc niewiele myśląc wpiłam się w usta Rudzielca. Całował niesamowicie. Wplotłam palce w jego długie włosy lekko je szarpiąc. Nasze języki tańczyły dziki taniec namiętności, kiedy jego ręka zaczęła gładzić moje plecy. Z moich ust wydobył się cichy pomruk stłumiony przez jego wargi. Oderwaliśmy się od siebie, a on na koniec przygryzł moją dolną wargę. Spojrzałam w jego zielone oczy. Widziałam w nich pożądanie. Przygryzłam wargę czekając na rozwój sytuacji. Na jego reakcje nie musiałam długo czekać. Przyssał się do moich ust drażniąc paznokciami moją skórę na brzuchu. Wiedziałam, że już się nieźle podniecił. Nawet czułam to. Ale ze mną nie ma tak łatwo. W międzyczasie wrócił Slash z Judy i wciągnęli swoje kreski. Odepchnęłam lekko wokalistę od siebie.
- Sorry Axl, ale tym razem mnie nie przelecisz. Ja nie z tych - powiedziałam twardo i odsunęłam się. Blondyna prychnęła. Nawet nie spojrzałam w jej stronę. Wiedziałam, że Rudy się wkurwił. W końcu dawałam mu jakieś sygnały. Ale to była chwila słabości.
- Jeszcze będziesz moja dziwko! Będziesz mnie błagać żebym Cie pierdolił! - nie żebym się przestraszyła, ale w jego oczach było coś dziwnego. Widziałam to kiedy zbliżał właśnie twarz do mojej sycząc wypowiedziane słowa.
- Axl do kurwy uspokój się! - mój wybawca Isbell. Rudy odsunął się i chwycił butelkę Tunderbirda oraz paczkę czerwonych. Rytmiczny przywołał mnie ręką. Wstałam z kanapy i usiadłam na podłodze obok niego. Objął mnie i pocałował w czubek głowy. Zauważyłam, że Axl gdzieś się ulotnił, a razem z nim cycata blondyna. Co to kurwa? Dziewczyna Slasha a kurwi się z każdym z nich? Sięgnęłam po paczkę czerwonych leżących na stole i odpaliłam jednego mocno się zaciągając. Czułam wzrok Mulata na sobie. Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam, że się uśmiecha. Wyszczerzyłam się do niego i kiwnęłam głową jak na przywitanie. Później wrócił Axl a po chwili Judy i impreza zaczęła się na nowo. Rudy chyba się uspokoił, bo rozmawialiśmy normalnie. Nawet nie wiem kiedy urwał mi się film. 
 
Axl:
 
Jak tylko zobaczyłem jak wchodzi do pokoju od razu wiedziałem, że będzie moja. Mi się nie odmawia, a już na pewno nie takie jak ona. Zapoznaliśmy się i czas zacząć imprezę! Nie powiem w takim ubraniu nieźle zachęcała mojego kolegę do pracy. Cały czas starałem się ją zbajerować, ale nic kurwa! Wolała zaćpanego Adlera! Aż tu nagle Izzy wyciągnął kokainę. No stary wiesz kiedy! Mała szybko upomniała się o swoją porcję i mogłem przystąpić do działania. Najpierw wciągnąłem kreskę, a później zacząłem wodzić ręką po jej nodze. Nie spodziewałem się, że pójdzie mi kurwa tak szybko! Debbie od razu wpiła się w moje usta! No, ale w końcu jestem Zajebisty Axl Rose. Zaczęliśmy się ostro całować i razem z moim kumplem przygotowaliśmy się na mocne pieprzenie, kiedy ona stwierdziła, że nie jest taka.  Jasne skarbie. Przed chwilą wpychałaś mi język do gardła, a teraz jesteś cnotką? No to powiedziałem jej co o tym myślę, aż królewicz Isbell na mnie nawrzeszczał. Popierdoleni ludzie kurwa. Ta mała suka od razu pognała do rytmicznego. Pff. Skinąłem głową na Judy i udałem się do mojego pokoju. Oczywiście potulnie przyszła. Nie raz mówiłem Hudsonowi, że to zwykła dziwka, ale mnie nie słucha. Nie przepadam za nią tak jak reszta chłopaków, ale przynajmniej rozkłada nóżki na zawołanie. Pieprzyliśmy się i wróciliśmy do reszty. Już mi złość przeszła. Nie dała mi ona, to dała mi inna. Proste. Alkohol znowu poszedł w ruch, aż wszyscy padliśmy. 

piątek, 19 października 2012

Dead Flowers - Prolog

No cześć! Bez zbędnych słów powiem tylko tyle, że będę tu publikować moje opowiadanie o Guns n' Roses. Mam nadzieję, że się spodoba. No to : hey - ho, let's go!


-Deborah, zejdź na chwilę! Musimy porozmawiać! - właśnie miałam włożyć do adaptera winyl Led Zeppelin, kiedy usłyszałam wołanie.
Czyli coś się stało. Zawsze tak się do mnie zwracali, gdy coś się działo. Ostatnim razem dwa lata temu, czyli kiedy zmarła moja babcia. Moja ukochana babcia. Zrobiło mi się przykro na jej wspomnienie, więc szybko odrzuciłam myśli jak najdalej od siebie, odłożyłam winyl na łóżko i wyszłam, a następnie skierowałam się na schody. Weszłam do salonu i zobaczyłam w nim moich rodziców siedzących obok siebie. Roger i Małgorzata Sanders. Piękna para, widać, że nawet po dwudziestu latach małżeństwa bardzo mocno się kochają. Rodzina mojego taty pochodzi z Ameryki, stąd jego i moje imię. Mama to rodowita Polka.
- Usiądź kochanie - powiedział tata i ręką wskazał mi miejsce naprzeciwko nich, abym usiadła. Wykonałam polecenie i wpatrywałam się w nich zaciekawionym wzrokiem.
- Nie mówiliśmy Ci o tym, bo byłaś za młoda, ale skoro jesteś już dorosła i z dobrym wynikiem zdałaś maturę, uważamy, że już czas. - spojrzał na mamę.
- Czas na co? - zapytałam wędrując wzrokiem od niego do mamy i tak kilka razy.
- Jak zapewne wiesz, chociaż moja mama, a Twoja babcia mieszkała w Polsce to była Amerykanką - pokiwałam twierdząco głową.
- Kiedy zmarła dwa lata zapisała w testamencie, że jej mieszkanie w Los Angeles jest teraz Twoją własnością. Nie mówiliśmy Ci o tym z mamą, bo woleliśmy poczekać, aż dorośniesz. Posłuchaj ufamy Ci i uważamy za rozsądną dziewczynę. Mamy nadzieję, że nie będziesz wyczyniać żadnych głupstw.
- Oczywiście - Tak, tak tato, jasne. No cóż. Widocznie moi rodzice znali mnie tylko z jednej strony. 
- To świetnie. A z racji tego, że maturę zdałaś bardzo dobrze. to chyba będziesz mogła złożyć tam papiery na studia - kiedy mówił te wszystkie rzeczy, ja tylko zastanawiałam się, czy zdają sobie sprawę z tego, że spełniają właśnie moje marzenie. Pisnęłam z radości i uścisnęłam ich mocno. 
- Poczekaj, poczekaj musimy jeszcze omówić kilka rzeczy - no tak, mama jak zawsze racjonalna, studzi mój zapał.
Szczerze mówiąc trudno było złapać dobry kontakt. Moja mama mnie nie rozumie. Wolałaby, żeby jej córka chodziła w sukienkach, kolorowych ciuszkach i sandałkach, a nie w ciemnych, podartych rzeczach i trampkach. Za to tata to co innego. Sam w moim wieku był taki jak ja, więc dogadujemy się wręcz wspaniale. 
- No to słucham - usiadłam na swoim miejscu z trochę znudzonym wyrazem twarzy. No i się zaczęło co powinnam, co mogę, a czego kategorycznie mi nie wolno robić. I tak wiadomo, że będę to robić. Przewróciłam oczami, ale dzielnie wytrwałam do końca. Dowiedziałam się jeszcze, że mój wylot będzie za trzy dni. Super! Jeszcze raz ich uściskałam i poszłam do siebie. Włączyłam tą płytę Zeppelinów i położyłam się na łóżku. Zaczełam rozmyślać jak to będzie w Mieście Aniołów, samemu, bez rodziców, bez kontroli. Będzie niezła jazda!
 
***

Trzy dni minęły jak z bicza strzelił. 
Obudziłam się w dzień mojego wylotu i wstałam szybko. Samolot miałam o 10:00. Szybko spojrzałam na zegarek. 8:06. Spoko, zdążę. Chwyciłam rzeczy z krzesła, które uszykowałam sobie wcześniej i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic i ubrałam się w ciemną, za dużą koszulkę AC/DC, łaciate rurki (nie wiem jak je opisać) i czarne trampki. Lekki makijaż, a rude włosy o długości 3/4 pleców przeczesałam palcami, bo z natury lekko się kręciły. Gotowa wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanko. Mmm miło. Moi rodzice już tam byli, więc przywitałam się z nimi i zabrałam się za jedzenie tostów z nutellą. 
- Debbie, słonko na koncie masz pieniądze na jakiś mały start, jednak powinnaś znaleźć pracę. - oznajmił mi tata patrząc znad gazety.
- Dziękuję Wam bardzo, poszukam coś z pewnością. - dopiłam sok i skierowałam się na górę po walizkę i pokrowiec z gitarą.
Zeszłam na dół i pojechaliśmy na lotnisko.
 

 
***
 
Siedziałam właśnie w samolocie zastanawiając się , czy dobrze zrobiłam zgadzając się. Jestem osobą, która nigdy niczego nie żałuje, ale to było na prawdę ryzykowne. W końcu będę tam sama. Ale odgoniłam te myśli od siebie. Tak już mam. Żyję chwilą i podejmuje pochopne decyzje. Nie chciało mi się dłużej nad tym zastanawiać, więc zamknęłam oczy i pogrążyłam się w głębokim śnie. 
 
Obudziło mnie delikatnie szturchanie w ramię. 
- Proszę zapiąć pasy, za chwilę lądujemy. - poinformowała mnie steewardessa uśmiechając się przyjaźnie. Grzecznie podziękowałam i wykonałam jej polecenie.
 
***
 
Stałam na tym pieprzonym lotnisku już od 20 minut i próbowałam złapać taksówkę. W końcu jakaś się zatrzymała i wyjmując z kieszeni spodni wymiętą karteczkę z adresem mieszkania, którą dostałam od taty, ruszyłam do samochodu. Wsiadłam i podając kierowcy adres ułożyłam się wygodnie na siedzeniu. Podziwiałam zmieniający się krajobraz za oknem i poczułam lekkie wyrzuty sumienia kiedy pomyślałam o rodzicach. Zostawiłam ich samych. Ogarnij się Sanders. Pamiętaj, że jesteś wredną, zimną suką. Potrząsnęłam lekko głową i poczułam jak samochód się zatrzymuje. Podziękowałam, zapłaciłam i po chwili z walizką w ręce i gitarą na plecach kierowałam się w kierunku wejścia na klatkę schodową. Ooo, nawet jest winda. Luksus w chuj. Oczywiście z niej skorzystałam i już po chwili byłam w mieszkaniu nr 44. Rozglądnęłam się i musiałam stwierdzić, że na prawdę mi się podobało. Było urządzone skromnie, ale z klasą. Kiedy się wchodziło do mieszkania od razu był salon połączony z kuchnią poprzez aneks. Na prawo od wejścia znajdowała się łazienka a tuż obok niej dwa pokoje. Weszłam do obydwu i od razu wybrałam sobie ten z wyjściem na balkon. Rozpakowałam się w dość szybkim czasie i wyszłam na balkon. Oparłam się tyłkiem o ścianę i wyjęłam paczkę cienkich Routów. Zapaliłam jednego mocno zaciągając się dymem. No to zaczynam życie w Mieście Aniołów. Zupełnie od zera.
 

***
 
Mieszkam tu już od trzech tygodni. Jestem szczęśliwa. Bo czuję, że tutaj jest moje miejsce. Na prawdę. Znalazłam nawet pracę! Tak! W sklepie muzycznym. Jest cudownie, bo kocham muzykę, nią żyję, a właściciel sklepu jest na tyle uprzejmy, że pozwala mi grać na instrumentach, kiedy nie ma ruchu. Mam nawet swoje ulubione miejsce. To wzgórze, gdzie jest słynny napis "HOLLYWOOD". Nigdy nie ma tu ludzi, jest tak cicho, spokojnie. Oj Deb, starzejesz się. Siedziałam właśnie oparta o literę 'L' i zaciągałam się papierosem trzymając w drugiej ręce butelkę 'Nightraina', kiedy usłyszałam kroki i czyjś głos.
- Widzę, że to nie tylko moje ulubione miejsce - odwróciłam się zaciekawiona w stronę dźwięku i ujrzałam...