środa, 7 sierpnia 2013

We All Fall Down

No i mamy drugi już dodatek na tym blogu. Mam taką prośbę, jako że pierwszy raz napisałam coś w takiej formie i w taki sposób, prosiłabym o komentarze. Nawet jeżeli Wam się nie spodoba, to krytykujcie, bo chcę wiedzieć, co o tym sądzicie. Mam nadzieję, że tego nie schrzaniłam ;) 


Drobna dziewczyna stała przed oknem i wpatrywała się w miasto zasnute ścianą utworzoną z silnie zacinającego deszczu. Tego dnia nadeszło jakieś zupełne oberwanie chmury, bo niewiele było widać, więc blondynka doskonale widziała swoje odbicie, które ukazywało jej smutną i przemęczoną twarz. Po chwili spuściła nieco wzrok na drobne kropelki czystej wody osiadłe na szybie okna. Niektóre z nich przyciągnięte siłą grawitacji zaczęły powolnie płynąć w dół, aby w końcu całkowicie zniknąć w drewnianej ramie. Widok ten przypomniał złotowłosej dziewczynie czasy dzieciństwa, kiedy jadąc samochodem z rodzicami obserwowała spadanie kropli i wyobrażała sobie, że są to wyścigi, a ona jest ich biernym obserwatorem. Zawsze jednak miała jakiegoś faworyta, którego po cichu dopingowała. Miała wtedy nie więcej niż 7 lat. Później wszystko się zmieniło i nie mogła sobie już pozwolić na taką beztroskę. Musiała nauczyć się żyć i radzić sobie. Zacisnęła mocno powieki, gdy przed oczyma stanął jej obraz sprzed 15 lat.

Mała blondynka siedziała na tylnym siedzeniu samochodu, podczas gdy jej rodzice zajmowali miejsca z przodu. Prowadził jej tata, trzydziestoletni brunet o szerokim uśmiechu i błyszczących oczach. Obok niego, na miejscu pasażera siedziała jej mama - najpiękniejsza kobieta, jaką mała Aly kiedykolwiek widziała. Dwudziestodziewięcioletnia kobieta o złotych włosach, które Aly po niej odziedziczyła, zawsze miała nienagannie uczesane, tego dnia jednak spięte zieloną spinką w luźnego koka. Kilka niesfornych kosmyków wyrwało się z upięcia, pod wpływem wiatru wiejącego przez otwarte okno, ale Molly zupełnie się tym nie przejęła, i żywo śpiewała z radiem piosenki Elvisa Presleya, jej największego idola. Mała Aly uśmiechała się tylko radośnie i raz na jakiś czas dołączała do matki. Te piosenki były jej dobrze znane, bo często gościły w jej domu. Rodzice opowiadali jej, że gdy była mała i nie chciała spać, włączali jej płytę Elvisa, a ona zasypiała momentalnie z lekkim uśmiechem na pucołowatej buzi. Aly wręcz uwielbiała takie ich beztroskie, rodzinne chwile, jak ta teraz, w samochodzie. Niestety były to ostatnie takie chwile ich trójki, jednak dziewczynka jeszcze o tym nie wiedziała.

Po policzku dorosłej już Alice popłynęło kilka słonych łez, które po wypłynięciu z jej oczu zmieszały się z kroplami deszczu spływającymi z okna. Dwa dni później jej matka zażądała od ojca rozwodu i tak po prostu odeszła. Nie  zabierając ze sobą małej dziewczynki, która w tym momencie nie rozumiała dlaczego jej mama zostawia ją bez słów wyjaśnienia. I to był ostatni moment, w którym blondynka widziała swoją matkę. Po rozwodzie ojciec zabrał Aly i wyprowadził się do Lawrence w stanie Massachusetts, gdzie dziewczyna kilka lat później poznała niesfornego chłopaka o imieniu Joe. Ich znajomość nigdy nie była zwyczajna, pospolita. A zaczęła się równie niebanalnie.


Była piątkowa noc. Alice smacznie już spała w swoim miękkim łóżku, gdy usłyszała głośny trzask drzwi. Momentalnie otworzyła oczy tknięta dziwnym przeczuciem. W pierwszym momencie pomyślała, że to może być jej tata wracający z pracy, ale po chwili przypomniała sobie, że jej ojciec już dawno wrócił, gdy ona jadła późną kolację. Nie zastanawiając się długo, wstała i najciszej jak umiała, wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi w taki sposób, żeby nie wydały z siebie żadnego dźwięku zdradzającego jej obecność. Na palcach przeszła kilka kroków i zatrzymała się u szczytu schodów opierając ręce na balustradzie i delikatnie wychylając do przodu, aby móc zobaczyć kto właśnie grasuje w jej salonie. Była gotowa w każdej chwili zawrócić i wezwać policję, gdyby tą osobą okazał się włamywacz. Aly aż wstrzymała oddech, kiedy rozpoznała Joe - chłopaka, z którym chodziła do jednej szkoły, mieszkała dom w dom, a który chyba nawet nie wiedział o jej istnieniu. Kiedy brunet chodząc po ciemku wpadł na drewniany stolik ustawiony w salonie, a ten wydał z siebie charakterystyczny dźwięk przesuwania drewna po podłodze, Aly szybko podeszła do pokoju swojego ojca i delikatnie otworzyła drzwi. Na szczęście pan Anderson nie obudził się, tylko przewrócił na drugi bok, głośno chrapiąc. Dziewczyna zamknęła drzwi i zbiegła ze schodów. Chcąc uniknąć kolejnych hałasów, po wejściu do salonu zapaliła lampę stojącą na stoliku. Nagłe rozbłyśnięcie światła zwróciło uwagę Joe, na co zareagował gwałtownym odwróceniem ciała. Kiedy zobaczył przed sobą młodą dziewczynę ubraną jedynie w koszulkę i kuse spodenki odsłaniające jej blade nogi zrobił głupią minę i wybełkotał:
- Co Ty robisz w moim salonie? - w tym momencie złotowłosa utwierdziła się tylko w przekonaniu, że jest on kompletnie pijany i w takim stanie musiał pomylić domy. Aly nakazała mu być ciszej nie chcąc budzić ojca, bo wiedziała, że byłaby z tego niezła afera i wytłumaczyła zdezorientowanemu brunetowi cała sytuację. Chłopak nic sobie z tego nie robiąc spytał, czy może u niej przenocować. Zrobił to w taki sposób, że dziewczyna nie była w stanie mu odmówić. Zresztą domyślała się, że pewnie dostało by mu się od rodziców, gdyby zobaczyli, że wrócił o tak późnej porze i to na dodatek pijany. Tak to zawsze może skłamać, że spał u kolegi.  I tak oto Joe nocował w jej pokoju, a następnego dnia przegadali cały ranek i przedpołudnie. Aly miała wtedy 15 lat, Joe 17.

I właśnie tak zaczęła się ich znajomość. Która niewątpliwie zmieniła dziewczynę. I to w sposób nieodwracalny. Pod wpływem Joe, Aly zmieniła się z dziewczyny zafascynowanej Audrey Hepburn i Marliyn Monroe w rockmenkę z krwi i kości. Zaczęła przeklinać, pić, palić i to właśnie u niego i z nim po raz pierwszy spróbowała narkotyków. Może nie było tego wiele, ale wystarczyło, żeby po kilku razach można było mówić o uzależnieniu ich obojga. Zaczęło się chodzenie na imprezy i wracanie do domu grubo po północy na dodatek w stanie ewidentnie wskazującym na spożycie. Aly podobało się takie życie, właśnie wtedy czuła, że naprawdę żyje i czerpie garściami z każdej chwili. Po kilku tygodniach ona i brunet zostali parą. Ona była dla niego Lisą, ona dla niej Joey'em. Było im dobrze razem. Spotykali się praktycznie codziennie, raz u niej, raz u niego, czasem u Stevena - najlepszego przyjaciela Joe - na wspólne słuchanie muzyki i ćpanie. Wkrótce później Joe i Steven razem z kilkoma kumplami założyli zespół i byli tak pochłonięci graniem, że brunet miał coraz mniej czasu dla swojej dziewczyny. Oczywiście zabierał ją ze sobą na próby, ale wtedy i tak nie zwracał na nią uwagi. Aly czuła się odtrącona i zaniedbana. Nie omieszkała mu tego wypominać, gdy siedzieli później sami w jego pokoju, ale on wtedy tylko uśmiechał się, mówił "Lise, nie gadaj głupot" i skutecznie odwracał jej uwagę. Właśnie podczas jednego takiego wieczoru zupełnie mu się oddała. Był jej pierwszym... i ostatnim. 


Alice prychnęła cicho pod nosem przypominając sobie te chwile, a jej oddech utworzył parę wodną osiadłą na szybie. Wpatrywała się w nią przez chwilę, aż zupełnie niekontrolowanie podniosła do góry palec i nakreśliła wzory układające się w tak dobrze znane jej imię i nazwisko. Kiedy spostrzegła, co stworzyła, momentalnie zmazała napis jednym ruchem dłoni. 


Po tym wydarzeniu Aly zrozumiała, że kocha Joe. Miłością bezwarunkową i nieskończoną. Był taki czuły, że dziewczyna była przekonana, iż już zawsze będą razem. W końcu taka miłość zdarza się tylko raz w życiu - myślała. I kiedy pewnego czerwcowego popołudnia zabrał ją na przejażdżkę swoim nowym motocyklem, którego niedawno dostał w prezencie od rodziców, stojąc do niego przytulona podczas, gdy on opierał się o maszynę, opowiedziała mu o swoich przemyśleniach sprzed kilku dni. Poczuła wyraźną i nagłą zmianę nastroju chłopaka. Wcześniej uśmiechnięty i wyluzowany, teraz wydawał się spięty i przestraszony. Być może to był pierwszy znak, który Aly powinna odczytać, ale nie zrobiła tego, bo Joe znów odwrócił jej uwagę słodkimi pocałunkami, a później miłą zabawą na motocyklu.


A kilka dni później przestał się do niej odzywać. Nie odpowiadał na telefony, unikał spotkań z nią, zawsze miał jakąś wymówkę. Kiedy usłyszała od jakiejś życzliwej osoby, że Joe ma kogoś innego nie chciała w to wierzyć. Nie, Joey by tego nie zrobił. Nie jej Joey. Ale ziarno niepewności zostało zasiane i jeszcze tego samego dnia, Aly jak burza wparowała na próbę jego zespołu.  Zapytała go wprost, czy to co usłyszała, jest prawdą, a on tak po prostu jej przytaknął. Aly zabrakło tchu w płucach, więc otworzyła szeroko usta, żeby zaczerpnąć powietrza.

- Więc kim ja dla Ciebie jestem? 
- Teraz? Teraz jesteś zajebistym wspomnieniem. - odpowiedział patrząc jej prosto w oczy, a ona nie mogąc znieść takiego upokorzenia przed całym zespołem wybiegła z garażu i zaszyła się w swoim pokoju, po czym zażyła wszystkie narkotyki, które znalazła w domu, a nie było tego dużo, bo zawsze bała się, że jej ojciec je znajdzie. Kiedy stwierdziła, że nie czuje żadnej ulgi, poszła do znajomego dilera po więcej. I właśnie w tym dniu rozpoczęła z nim współpracę, która trwała jeszcze bardzo długo. 

Tamtego dnia nie zabiła się, ale po dziś dzień czuje, że każdy dzień zabija ją coraz bardziej. Nigdy później już się nie zakochała, bo cały czas kocha jednego, tego samego mężczyznę. Kilka dni później Joe wyjechał do Los Angeles robić karierę, a ona została ze złamanym sercem i zniszczoną psychiką. A miała wtedy dopiero 17 lat. Dziś brunet jest jednym z najsłynniejszych i najlepszych gitarzystów na świecie, a ona nawet nie skończyła college'u, bo tak zatraciła się w dragach, że niedawno trafiła do ośrodka odwykowego, w którym pozostaje do teraz. Sama na tym świecie. Atak serca zabrał jej ojca dwa lata temu.


Oderwała wzrok od okna i podeszła do szafki, która stała przy łóżku w jej szpitalnym pokoju. Otworzyła ją i wyjęła malutką karteczkę, teraz już wyraźnie pożółkłą i wymiętą, jednak z idealnie odczytywalnym na niej napisem:


"Spotkajmy się jutro w 'Palmas',
a może lepiej w 'Trivium', tam jest kameralniej

Twój Joey <3"

To była jedyna kartka, którą Alice kiedykolwiek dostała od Joe. Dał ją dziewczynie pod koniec spotkania, na którym oficjalnie zostali parą. 

Blondynka znów zerknęła wgłąb szafki i ujrzała kilkanaście małych, białych tabletek. Zbierała je już od jakiegoś czasu, bo miała co do nich pewien plan. Tak, chciała się zabić. Kiedy to postanowiła? Sama już dokładnie nie pamięta, ale było to chyba w tym właśnie dniu, w którym Joe ją porzucił. Czemu zwlekała tak długo? Chciała załatwić sprawę szybciej, ale nie zdążyła, bo została siłą zabrana na odwyk, a poza tym tak naprawdę nie miała w sobie tyle odwagi. Liczyła na to, że teraz nie stchórzy....
Usiadła na łóżku i wyjęła wszystkie tabletki kładąc je sobie na otwartej dłoni. Wbrew pozorom popełnienie samobójstwa na odwyku było rzeczą banalnie prostą. Wystarczyło tylko udawać, że zażywa się leki, które tutaj podają i gromadzić je w jakimś bezpiecznym miejscu. Szafek nigdy nie sprawdzali. Co prawda było to zadanie pracochłonne, ale opłacalne. Tak przynajmniej o tym myślała Aly.

Dziewczyna wpatrywała się w białe punkciki porozrzucane po całej powierzchni jej dłoni i pomyślała, jak bardzo nienawidzi Joe, a jednocześnie jak bardzo chce, żeby teraz był przy niej. Chciała jeszcze raz poczuć jego zapach, smak, dotyk, rozgrzane ciało pieszczące jej najdelikatniejsze i najwrażliwsze miejsca. Chciała chociaż raz jeszcze go zobaczyć. Co prawda mogła go sobie zobaczyć w gazetach, bo jego zespół zaczął odnosić sukcesy i był coraz bardziej znany, ale ona chciała go na żywo, tak, że mogłaby go dotknąć, poczuć zapach perfum. Jednak wiedziała, że to niemożliwe. Skąd? Bo już nie raz próbowała. Kiedyś nawet pojechała do Los Angeles mając nadzieję, że może jednak zmienił zdanie. Że ta dziewczyna okazała się największą pomyłką w jego życiu. Jakże się myliła...

Alice z bijącym sercem zapukała do drzwi jego mieszkania. Bała się spotkania z nim, a jednocześnie była tak podniecona, że nawet nie potrzebowała narkotyków, żeby się pobudzić. Po chwili usłyszała jakieś szmery, jakby ktoś dopiero wstawał z łóżka. A była już 12! Kilka sekund później drzwi się otworzyły, a w progu stanął Joe w samych spodenkach, które jak się domyśliła służyły mu za piżamę. Blondynce aż zabrakło tchu w piersiach. Gitarzysta wyglądał oszałamiająco! Był jeszcze piękniejszy, niż wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni. Za to on nie wydawał się taki zadowolony, że ją widzi.
- Aly? - zapytał bardziej samego siebie. - Co Ty tu robisz?
- Joey... - szepnęła zbliżając się do niego o krok, jednak on się cofnął. - Przyjechałam do Ciebie.
- Skąd masz mój adres? - w jego tonie widocznie wyczuwalna była złość i irytacja, co zbiło nieco dziewczynę z tropu.
- Mam swoje sposoby. - wymruczała, chcąc obudzić w nim dawne uczucia. Tak naprawdę przyjechała do los Angeles i najzwyczajniej w świecie go śledziła. Niezbyt wyszukany sposób, ale była zdesperowana.
- Dobra, posłuchaj. - wziął głęboki oddech i przeczesał ręką włosy. - Nie obchodzi mnie po co tu przyjechałaś, skąd masz mój adres... Mam to w dupie... Wiedz tylko, że nie znaczysz już dla mnie nic. Tak, byłaś moją zabawką. - szybko dopowiedział, gdy zauważył, że Aly chce coś powiedzieć i zamknął jej drzwi przed nosem.
W blondynce wezbrała złość. To było już drugie upokorzenie z jego strony. Zdecydowanie o dwa za dużo.

Zabawką - powiedziała sama do siebie, a jej słowa szybko zgasły w osłupiającej ciszy panującej w pokoju, a na jej twarzy pojawiło się coś na kształt gorzkiego uśmiechu. Nie chciała zwlekać dłużej. Wiedziała, że za godzinę zacznie się obchód, a ona do tego czasu nie chciała już żyć. Nie zastanawiając się dłużej, żeby się przypadkiem nie rozmyślić przechyliła dłoń, a następnie połknęła wszystkie tabletki. W ustach poczuła okropny gorzki posmak, ale nie przejęła się tym i położyła swoje ciało na łóżku. Czuła jak coraz gorzej jej się oddycha, z trudem łapała powietrze.
- Pieprzony Joe Perry. - wyszeptała zaciskając dłonie w pięści, po czym zamknęła oczy na zawsze.